sobota, 24 grudnia 2011

Kolonia trędowatych w Rumunii.

Wczoraj recenzowałam Wyspę Victori Hislop i poruszałam temat chorych na trąd. Szukając materiałów w sieci, natknęłam się na informację, że w Rumunii jeszcze w 2008r. znajdowała się kolonia trędowatych (nie udało mi się znależć informacji, jak to obecnie wygląda).
Do położonej w dolinie osady Tichile ti (czyt. Tikileszt) nie prowadzą żadne drogowskazy. Kolonia powstała w XIX wieku, a w czasach komunizmu jej nazwę władze Rumunii usunęły z map. Trąd trzeba było wówczas ukryć jako chorobę wstydliwą, potęgowaną przez biedę.
Nawet teraz do otoczonej winnicami wioski na wschodzie kraju, oddalonej 35 km od miasta Tulcza, dociera tylko jedna wąska droga. Do słynnego czarnomorskiego kurortu Konstanca jedzie się stąd ponad dwie godziny samochodem. Na pierwszy rzut oka osada wygląda na całkiem zwyczajną. O tym, że jest inaczej, przypomina wybudowany w jej centrum piec do palenia opatrunków. Do końca komunizmu wszyscy rumuńscy chorzy, u których wykryto trąd, byli w wiosce zamykani na obowiązkową czteroletnią kurację. Później dożywotnio wymagali stałej opieki. Przede wszystkim codziennej zmiany opatrunków. Do 1954 roku trędowaci nie mogli opuszczać kolonii Tichile ti, a później było to możliwe wyłącznie za zgodą lekarza.Większość z ostatnich na naszym kontynencie 24 trędowatych mieszka skromnie w białych, podłużnych pawilonach. Mają osobne wejścia do swoich pokojów, w których poza łóżkiem niewiele się mieści. Pielęgniarki dbają, by pacjenci mieli czystą pościel i wszystko, czego im potrzeba.Na szczęście bieda, która panowała w wiosce w czasach komunizmu, to już przeszłość. Niedawno za pieniądze z Unii Europejskiej odremontowano ambulatorium, gdzie zmienia się opatrunki, i wyposażono świetlicę, w której jest telewizja satelitarna i klimatyzacja.Teraz trędowatym najbardziej brakuje rodzinnego ciepła. Dla części z nich, np. 42-letniego Grigore Grigorova, który trafił do kolonii jako 13-latek, leprozorium było wygnaniem i zrujnowało dawne, normalne życie. Niektórzy odnaleźli tu jednak nie tylko dom, ale i miłość. Kiedyś w leprozorium w delcie Dunaju przebywało ponad 200 trędowatych. Chorobę, uznawaną w średniowieczu za karę za grzechy, przynieśli na terytorium dzisiejszej Rumunii prawosławni starowiercy, którzy uciekli tu przed represjami z carskiej Rosji. Schronienie znaleźli dopiero wśród mokradeł ogromnej rzeki.

W czasie I wojny światowej wszyscy chorzy zostali jednak zabici. Wioska ponownie stała się miejscem odosobnienia w latach 20. XX wieku.
Gdy odejdą ci, którzy dziś tu mieszkają, trąd zniknie z Europy. W dolinie ma wówczas powstać dom spokojnej starości. Pierwsi seniorzy już się sprowadzili do pawilonu położonego na obrzeżach wioski.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez czytania będą usuwane komentarze zawierające spamy, linki do innych blogów. Mój blog, to nie słup ogłoszeniowy.