czwartek, 31 lipca 2014

Ofiara

Wydawnictwo Muza, Moja ocena 5/6
Doskonała, ale trudna do zrecenzowania książka. Trudna, ponieważ rzeczą oczywistą jest, iż recenzent (no w moim przypadku do tego zaszczytnego miana mi daleko, więc niech będzie -twórca opinii) w swoim tekście nie chce spojlerować, ba treści książki chce zdradzić jak najmniej, jednocześnie zachęcając potencjalnego czytelnika do lektury. W przypadku niektórych pozycji jest to rzecz banalnie prosta. W przypadku innych, wręcz odwrotnie. Ofiara należy do tej drugiej grupy.
Jest to III albo IV tom (tu się trochę zgubiłam) trylogii o komisarzu Camille'u Verhoevenie. II tomem jest wydana jakiś czas temu Alex, natomiast (to kuriozalne) I tom jeszcze nie został przetłumaczony na język polski. Może kiedyś się doczekamy.
Camille Verhoeven, to nietypowy policjant, liczy niespełna 150 cm wzrostu, ale jest diabelnie inteligentny i dociekliwy. Ludzie, którzy stykają się z nim pierwszy raz, ze względu na jego posturę, lekceważą go. A to wielki błąd. Życie komisarza nie oszczędzało. stracił zbyt wiele, jak na jednego człowieka. Ma za sobą pasmo niepowodzeń, klęsk, momentami dramatów. Zgorzkniały, nie wierzy, że jeszcze coś dobrego wydarzy się w  jego życiu. Pewnego dnia poznaje ją, Anne Forestier, która odmienia jego życie.  
Ofiara rozpoczyna się od okropnego wydarzenia, a mianowicie od zmasakrowania Anne, która była zupełnie przypadkowym świadkiem napadu na sklep jubilerski. Znalazła się w  nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Ale czy na pewno? Kobieta trafia do szpitala, gdzie błyskawicznie znajduje się przy niej komisarz. Łamiąc wszelkie zasady, jakie w tym przypadku obowiązują (wszak ofiara to ktoś komisarzowi bliski) Verhoven przejmuje dowodzenie śledztwem, uznając, iż tylko on jeden jest w stanie poprowadzić je jak należy. 
Dochodzenie prowadzone jest prężnie, ale w pewnym momencie nie wiadomo, kto jest sprawcą, a kto tytułową ofiarą. Niby wszystko jest proste, oczywiste, ale jednak coś w tej historii jest nie tak, nic nie ma sensu, nawet opowieść pokrzywdzonej. Nie wiadomo także, kim na prawdę jest ukochana komisarza. Pewne jest tylko to, iż nie jest tą, za którą się podaje. Dlaczego kobieta pojawiła się w życiu komisarza? Jaką rolę odegrała w całej sprawie?
Całe trzydniowe śledztwo (które poznajemy godzina po godzinie), cała akcja są tak subtelnie prowadzone, a finał tak zaskakujący, że od razu nasuwa mi się porównanie do niezrównanego Alfreda Hitchcocka.
Gorąco zachęcam do lektury.Zakończenie mistrzowskie.

Pogoda nam się psuje...

Siedzę akurat w miejscu, które widzicie na zdjęciu, już po pracy:) i czekam na spóżnialską sierotę, którą jest mój własny mąż. Nienawidzę spóżniających się osób. Dobrze, że otoczenie mam piękne, ale pogoda jak widać coś się psuje.  A propos wcześniejszego postu, obok na ławce siedzi pani w wieku ok. 50-ki zaczytana po uszy. Ja też czytam, kończę Ofiarę i póżniej zamieszczę recenzję.
A wy co robicie? W pracy jesteście, na wczasach?

Czy nie macie wrażenia, że więcej osób czyta?

Albo też bardziej się uaktywnili...
Ja właśnie kończę przed pracą Ofiarę w wiedeńskim parku, co widać na zdjęciu obok (recenzja zapewne jeszcze dzisiaj).
Pan na sąsiedniej ławce też czyta jakieś tomiszcze popijając kawę w papierowym kubku.
Gdy byłam przez ostatnie dni w Polsce to zauważyłam bardzo dużo osób (różniej płci i w różnym wieku) czytających, czy to na przystankach komunikacji miejskiej, czy w tramwaju/autobusie.Część osób czyta standardowe, papierowe książki, część na czytnikach.
W Wiedniu też dużo osób czyta z tym, że przeważają jednak czytniki.
Niezależnie czy to książka w wersji papierowej, czy elektronicznej, cieszę się niezmiernie, gdy widzę kogoś zatopionego w lekturze.  
I w sumie nie wiem, czy Polacy faktycznie więcej czytają, czy bardziej jakoś się uaktywnili robiąc to w miejscach publicznych. 
Miłego dnia. Idę za moment do pracy. Mam ten luksus, że pracuję 3x w tygodniu po 3 godziny w biurze, a pozostałą pracę mogę wykonywać w domu. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej wymaga mega nadludzkiego (w moim przypadku) wysiłku. No po prostu lenia w domu mam.
Miłego dnia:)

środa, 30 lipca 2014

Profesor - John Katzenbach

Wydawnictwo Amber, Moja ocena 5,5/6
Jeden z najlepszych thrillerów, jaki kiedykolwiek czytałam. 
Profesor Adrian Thomas słyszy pewnego dnia do lekarza straszną diagnozę-zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia, z czego 90% tego czasu spędzi jako osoba całkowicie upośledzona, mająca halucynacje, cierpiąca na bóle głowy, nie poznająca niczego, ani nikogo. Dla osoby po 50-tce będącej do tego momentu człowiekiem niezwykle aktywnym zarówno pod względem umysłowym jak i fizycznym, jest to wiadomość gorsza niż sama śmierć, która czeka go za kilka miesięcy. Nie chcąc takiego końca, Adrian postanawia popełnić samobójstwo. W drodze do domu zauważa coś dziwnego, co sprawia, iż decyzję o odebraniu sobie życia odkłada na póżniej. Błyskawiczny zbieg okoliczności sprawia, iż podejmuje on ostatni wysiłek fizyczny i umysłowy, żeby uratować życie młodej dziewczyny.
Ową dziewczyna jest Jennifer, która zostaje porwana z ulicy, uśpiona, a gdy po pewnym czasie budzi się w całkowicie zaciemnionym pomieszczeniu, od nieznanej osoby słyszy te słowa:
Twoje dotychczasowe życie się skończyło. To, kim byłaś, kim chciałaś być, twoja rodzina, twoi przyjaciele… wszystko, co znajome, już nie istnieje. Jest tylko ten pokój i to, co się wydarzy (…). Od tej chwili należysz do Nas
Przerażające prawda?! Niemniej przerażona jest nastoletnia Jennifer. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, iż żeby przeżyć musi być silna, wykonywać polecenia, a jednocześnie myśleć, cały czas myśleć.
Makabryczny spektakl, którego bohaterką jest Jennifer, oglądają na ekranach komputerów miliony widzów na świecie. Za dostęp do kanału, na którym mogą śledzić gehennę nastolatki, muszą bardzo dużo zapłacić, ale to ich nie powstrzymuje. Podnieceni bezradnością i niewinnością dziewczyny oraz tym, co może zdarzyć się póżniej, a  o czym po części zadecydują oni sami, śledzą dniem i nocą zniewolenie nastolatki. Kosztuje ich to tysiące dolarów, ale w amoku chorego podniecenia nie zważają na to i płacą oraz oglądają. Reżyserami tego chorego reality show jest wynaturzona, chora psychicznie jak dla mnie para - Michael i Linda. Ich sylwetki Katzenbach odmalował wręcz po mistrzowsku ukazując jak dwoje z pozoru normalnych ludzi może się przeistoczyć w monstra owładnięte seksem, kasą i zadawaniem bólu. Kolejne zadania jakie wymyślają dla Jennifer przyprawiają o gęsią skórkę i mdłości.
Jakie szanse odnalezienia ich, przerwania perwersyjnej gry i uwolnienia Jennifer ma policjantka z niewielkiej mieściny i nad wyraz inteligentny, lecz powoli tracący kontakt z rzeczywistością profesor? Tego dowiecie się w trakcie lektury książki. Gorąco do tego zachęcam. 
Profesor to bez wątpienia genialny thriller, mrożący krew w żyłach i przerażający tym do czego jest w stanie posunąć się ludzki umysł, jak bardzo fascynuje ludzi zło, wynaturzenie, perwersja, cierpienie innych. Stopniując pomysły chorej pary, swoistą nieporadność chorego naukowca i policjantki oraz coraz bardziej rozbudzające się chore żądze osób śledzących reality show, Katzenbach trzyma czytelnika cały czas w nieustającym napięciu. 
Nic dziwnego, iż Profesor, wydany w wielu krajach jeszcze przed premierą w USA, został sprzedany w Niemczech w 125 000 egzemplarzy. Przez 12 tygodni nie schodził z listy bestsellerów Buchreporter. W Argentynie przez 5 tygodni był numerem 1.
Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę. Gdy rozpoczniecie lekturę, zarwana noc gwarantowana. 

wtorek, 29 lipca 2014

Ostatni sprzątaniowo-książkowy pakiet do oddania:)

Ponieważ jesteśmy do czwartku w Polsce oboje z mężem, więc regał książkowy (z którego wierzcie mi wysypuje się, drzwiczki trzeba prawie kolanem dopychać:)) oczyszczamy razem:).
Mamy ostatni (jak na razie) pakiet książkowy do oddania.
Pakiet tajemniczy. Ponieważ książki do niego dokładaliśmy oboje, będzie w nim coś lekkiego, kobiecego do czytania, ale i ostrzejszego, męskiego (z półki mojego męża).
Zasada prosta, jak budowa...nie napiszę czego..kto pożąda tajemniczego pakietu, proszę się wpisywać w komentarzach do niedzieli 03.08.2014r. do godz. 23.59.
Zwycięzcę wyłonimy w drodze losowania. Reklamacji nie uznajemy:)

Ps. do wiedźmy...przepraszam wyśle jutro, na śmierć zapomniałam o wylosowanym przez ciebie pakiecie...przepraszam, skleroza.

Albo ja zwariowałam, albo ludzie. Ja chcę do domu...

Litości, to już muszę wam opisać, bo może ja sfiksowałam. Zebrało się tego trochę, aż mi się ulało. W Polsce od kilku dni jesteśmy, mam dosyć. Chcę do domu, do Austrii:) Mamusiu, chcę do normalnego życia. Zawsze uważałam, że choćby się waliło, paliło pewne normy międzyludzkiego współżycia zachowane być muszą i koniec. No tak zostałam wychowana, może głupio na dzisiejsze czasy i polską mentalność. Ideałem nie jestem, ale nie pluję na ulicy, starszym miejsca ustępuję (niedługo mi będą ustępować, człowiek się starzeje:(), przechodzę na zielonym świetle, nie śmiecę etc. Generalnie staram się traktować innych jak sama chciałabym być traktowana. Niestety nie skutkuje to tym samym w moją stronę.
Od roku mieszkam w Austrii i przyzwyczajona jestem do innego zachowania niż częstokroć ma to miejsce w Polsce, a na pewno do innego sposobu prowadzenia biznesu.
O części pisze Aga w poście o tutaj (klik).
Nic dodać nic ująć. Sposoby prowadzenia pseudo biznesu przez niektóre polskie firmy to nie kapitalizm, a durny kanibalizm.
Hit 1. Ostatnio dostałam propozycję objazdu jako tłumacz po austriackich gospodarstwach rolnych, przetwórniach etc, z grupą rodaków. 7 dni ciężkiej pracy całe dnie tłumaczenia podałam stawkę w euro, a pan z biura w Polsce że w doopie mi się poprzewracało (dosłownie tak powiedział) jednocześnie podał stawkę w pln, ale 7x niższą niż gdyby moje oczekiwania w euro przeliczyć na pln. Czyli co, praca prawie charytatywna? Bo na to wychodzi.
Hit 2. od Wiednia do czeskiej granicy jest ok. 1,5 godziny jazdy autem (może kapeńkę mniej). Pewien pan z polskiego biura zaproponował mi opiekę nad grupą rodaków przez 3 dni w trakcie ich pobytu w Wiedniu. No ok. Stawka powiedzmy odrobinę niższa niż normalnie, ale do przyjęcia. Aż dziwne..i w czym haczyk, otóż grupa nocuje po stronie czeskiej (bo niby taniej, pomińmy opłaty drogowe za codzienny dojazd do Wiednia, paliwo etc), ale dla mnie nie ma noclegu, bo przecież ja mieszkam w Wiedniu. Z tym, że codziennie rano na 8 musiałabym z Wiednia po grupę dojeżdżać, oczywiście na mój własny anetowy koszt. Na moje pytanie- a co gdy w grupie ktoś w nocy zachoruje, coś się stanie? Pan rozkosznie- to przyjedzie pani w nocy co za problem...no w sumie..goopia jakaś jestem i czepliwa.
Hit 3. wielka firma, większości osób znana, która za usługę tłumaczenia zalega mi 65 dni (z dzisiejszym włącznie) na kwotę 1005,75 zł. polskich. Osoby za to odpowiedzialnej nie ma, dzial finansowy chyba cholera, albo inna zaraza zmogła, telefony ode mnie są przekierowywane do miliona osób chyba  w celu zniechęcenia mnie, co przyznam odniosło skutek- rozłączyłam się. I nie wiem,czy ludzie podpisując umowę, która do kroćset do czegoś tam zobowiązuje, myślą, że takim zbywaniem, chowaniem głowy w piasek zniechęca mnie Anetę? O nie. Podpisana umowa to świętość dla mnie. Tak mnie durnie wychowano. Ponieważ męża mam prawnika, mówię do niego dzisiaj, wystaw wezwanie do zapłaty wyślij kurierem, a jak nie zapłacą do sądu. Dobrze, że takie sprawy odbywają się bez udziału stron (kilka razy to przerabiałam), mniej stresu. Firma zalegająca dostaje nakaz zapłaty i finito. Mogą się odwołać, ale nigdy mnie to odpukać nie spotkało.
Hit 4. świeżutki, dzisiejszy. W ub. tygodniu zgłosił się do mnie telefonicznie pan z propozycją, że kupi..moje biuro podróży. Prowadzę w Polsce takie niewielkie z pracownikami w liczbie 2 osób. Kokosowych zysków nie przynosi, ale ponieważ nie dokładam do interesu, ludiz zatrudniam, czuję się za nich odpowiedzialna, wiec niech działa. Nie myślałam o sprzedaży, ale w sumie..cena ok, czemu nie. Wczoraj została panu przesłana umowa, autorstwa mojego ślubnego małżonka. I nagle dzisiaj przed południem telefon od męża- przyjeżdżaj, pan przyszedł do kancelarii. Tzn ten pan od ew. kupna biura. Umówieni byliśmy, ale dopiero na 15.00 na podpisanie papierów. Miała to być formalność. Taaa, tak mi się zdawało. Pojechałam jak błyskawica, pomknęłam prawie. I cóż się okazało. cena panu odpowiada (nic dziwnego, sam ją określił), ale sposób płacenia (całość w ciągu 7 dni) już nie. Pan to widzi tak, że będzie przelewał przez uwaga!!! 48 miesięcy co = 4 lata co miesiąc pewną kwotę.W życiu nie słyszałam o takim rozłożeniu na raty kupna firmy. A w ogóle to powinnam się cieszyć, ze on XYZ zainteresował się moim biurem. Facet zaczął piać dalej w tym tonie, a, że moja cierpliwość też ma granicę, powiedziałam głośno do męża- podziękuj panu, interesu nie zrobimy. Uuuu ale się od niedoszłego właściciela mojego biura nasłuchałam.  Słownictwo Polaka w zakresie obelg jest jednak przebogate. 
To tyle. Siedzę u męża w gabinecie, stukam ten post i nadziwić się nie mogę. Nie uważam, że w Austrii wszystko jest cacy, ale kultura tak ogolnie pojęta i ta prowadzenia biznesu, diametralnie się różnią od polskich standardów. 
Jak się cieszę, że w tym tygodniu wracamy do Wiednia. 

Człowiek z wyspy Lewis

Wydawnictwo Albatros, Moja ocena 5,5/6
Człowiek z wyspy Lewis, to II tom doskonałej trylogii Wyspa.
Recenzję I tomu znajdziecie tutaj (klik).
Ponownie akcja rozgrywa się na szkockiej wyspie Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych. Mroczne klimaty, ostra, wspaniała przyroda, mocni ludzie, których nie oszczędzało życie i adekwatna do tego akcja.
Głównym bohaterem nadal jest były policjant Fin MacLeod, człowiek z trudnym ostrym charakterem, ale po tak traumatycznych przejściach, że znając je jest się w stanie wszystko mu wybaczyć. Po akcji rozgrywającej się w I tomie powrócił do Edynburga, ale jego małżeństwa nic nie było już w stanie uratować. Jedynym miejscem, do którego chce, może wrócić jest wyspa Lewis. Na wyspie mieszkają najbliższe mu osoby, których spotkanie w I tomie było dla Fina wielką niespodzianką. Przeprowadzając się na Lewis żywi wielkie nadzieje na pogłębienie kontaktów z nimi, na stworzenie rodziny. Nie będę pisać nic więcej, ponieważ byłby to nie tyle spojler, co dla osób, które jeszcze nie czytały I części trylogii, zdradzenie zbyt wiele z jej treści. Tymczasem zbrodnia nadal nie oszczędza wyspy. Na pobliskich torfowiskach zostają znalezione zmasakrowane zwłoki młodego męźczyzny. Ponieważ torf jest doskonałym środkiem konserwującym, trudno ustalić, kiedy doszło do zbrodni. Zwłoki mogły w torfie leżeć 2-10-50-200 lat. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, iż ofiara była spokrewniona z ojcem ukochanej kobiety Fina, Marsali. Czy w zbrodnię jest zamieszany niedoszły teść Fina? A może sama Marsala ma z tym wydarzeniem coś wspólnego? Całości i tak skomplikowanej i niezwykle delikatnej sprawy dopełnia fakt, iż jedyna osoba, która mogłaby pomóc w jej wyjaśnieniu, cierpi na starczą demencję. 
May po raz kolejny mnie zachwycił. Odmalował genialnie obraz wyspy, jej nastoje, przyrodę, klimat i związki tych wszystkich czynników z ludźmi, ich życiem i czynami, których następstwa bywają zaskakujące jak sama wyspa. W trakcie lektury przeplatają się wątki kryminalne z tymi będącymi silnie psychologicznymi. Mayowi udało się wymieszać je w doskonałych proporcjach. W związku z  tym trudno określić, czy Człowiek z wyspy Lewis jest bardziej kryminałem, czy powieścią psychologiczną. 
Pod koniec lektury nasunęło mi się pytanie, czy poznanie prawdy jest warte każdej ceny? Czy należy grzebać w przeszłości ryzykując, że zniszczy ona życie kilku osób?
Gorąco zachęcam do lektury obu tomów trylogii Petera Maya i niecierpliwe czekam na kolejny (ku mojemu wielkiemu ubolewaniu ostatni) tom.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Zakochany Einstein. Życie z Milevą

Wydawnictwo Naukowe PWN, Moja ocena 5/6
Alberta Einsteina kojarzą chyba wszyscy, jego żonę Milevę - niewielu. A była ona wyjątkową kobietą, o czym mogą świadczyć dzieje tego niezwykle burzliwego związku, jak i fakt, że Mileva była jedną z pierwszych kobiet studiujących na politechnice w Szwajcarii, na wydziale matematyki i fizyki. Oprócz niej przyjęto tam tylko pięć kobiet. Oboje nietypowi, tak różni od otaczających ich ludzi, oboje niesłychanie inteligentni i z gwałtownymi charakterami. 
Poznali się na wykładach z fizyki. Einstein miał wtedy 17 lat. Ich związek od samego początku był trudny. On był niemieckim Żydem, ona Serbką. W tym okresie miedzy Niemcami i mieszkańcami Bałkanów istniały bardzo napięte stosunki. Ich związek początkowo zrodzony na koleżeńskiej zażyłości, rozwijał się przez ponad 2 lata. Rodzice obojga bardzo odmiennie patrzyli na tę parę. Matka i ojciec Milevy uważali, że córka i tak nikogo innego nie znajdzie  z powodu swojego kalectwa (miała jedną nogę krótszą), wiec dobry i niemiecki Żyd. Z kolei rodzice Alberta byli temu związkowi od początku przeciwni. Raz, że Serbka, a do tego nie Żydówka, dwa ułomna fizycznie, a po trzecie o 3,5 roku starsza od niego. Na przekór wszystkiemu ich związek trwa. A zgorszenie sięga zenitu, gdy Mileva rodzi nieślubne dziecko. Będąc 27-letnią panną z dzieckiem nie miała łatwego życia. obowiązki, niezadowolenie rodziny, przerwane studia. Jednym słowem - trudno było. Para zawiera związek małżeński w 1903 roku. Początkowo małżeństwo doskonale funkcjonuje. Oboje bardzo inteligentni, spędzają czas na dyskusjach o różnych problemach, spotykają się ze znajomymi. Jednak bardzo szybko sytuacja zmienia się. Piękna baśń nie mogła  trwać wiecznie i małżonków poróżniło twarde starcie z brutalną rzeczywistością. Mileva nie ma łatwo. Albert pracuje 6 dni w  tygodniu, a czas wolny zamiast rodzinie, żonie, na którą spadają kolejne ciosy, poświęca fizyce. Mileva jest w jeszcze gorszej sytuacji, niż gdyby była sama. Dodatkowo musi opiekować się całkowicie oderwanym od rzeczywistości mężem. 
Para przenosi się do kolejnych europejskich stolic, tam gdzie Albert dostaje ciekawsze propozycje pracy. Na arenie europejskiej zaczyna wrzeć, za pasem I wojna światowa, co nie pozostaje bez wpływu na Einsteinów. Każde z nich opowiada się po innej stronie. Efektem tych i wielu innych małżeńskich problemów jest rozwód w 1919 roku. Rozstanie z mężem, jego liczne romanse, zatonięcie Alberta w pracy przypłaciła wieloma chorobami, m.in. bardzo długim pobytem w klinice psychiatrycznej. 
To tylko zarys wspólnego, a jednocześnie osobnego życia Milevy i Alberta. Do samego rozwodu pary prowadziła tak wyboista i trudna droga, że czytałam o tym z niedowierzaniem, jak dwoje ludzi, inteligentnych może się tak nawzajem niszczyć. Overbye w sposób niezwykle ciekawy prowadzi nas przez kolejne rafy i burze małżeństwa Einsteinów. W trakcie lektury książki wielokrotnie powracało do mnie zdanie, że za każdym wielkim męźczyzną stała równie wielka kobieta. Przykład Milevy to potwierdza. Kobieta niebanalna, niezwykle inteligentna, która dla męźczyzny i rodziny poświęciła swoje marzenie - pogłębianie wiedzy, wszak studia przerwała, choć była jedną ze zdolniejszych osób na całej uczelni. Urządzała mu awantury, ale w sumie trudno jednoznacznie z treści książki wywnioskować, czy były one efektem jego zdrad i pracoholizmu, czy wręcz odwrotnie - romanse i zatracenie się w pracy Alberta były efektem domowego piekła. Mimo, iż ich małżeństwo nie trwało długo (niewiele ponad dekadę), mam wrażenie, że to Mileva wyszła z niego przegrana, a po Albercie wszystko spłynęło, jak po przysłowiowej kaczce. Ona uciekła w kolejne choroby, a on u boku nowej żony wyemigrował do USA i dostał Nagrodę Nobla. Co prawda podzielił się pieniędzmi z byłą żoną, ale mimo wszystko. 
Co do obojga mam bardzo mieszane odczucia.
Albert Einstein kojarzony jest z dobrotliwym dziadziem z niesforną fryzurą i niesamowitym umysłem. Jego życie to jednak dużo więcej niż przełomowe odkrycie. Składało się ono z wielu elementów, o których wspaniale napisał Overbye. Część, bardzo duża część zachowań Alberta nie przystoi żadnemu męźczyźnie, a już na pewno nie geniuszowi. Jednak po lekturze książki, po poznaniu historii, patrzę na oboje małżonków odrobinę inaczej. Z jednej strony żal mi Milevy, ale z drugiej...nie będę pisać, żeby nie uprzedzać faktów. 
Jak podaje autor książki, w 1990 roku na American Association for the Advanced of Science wysunięto teorię, iż Albert zataił udział swojej żony Milevy w opracowaniu teorii względności. Coś w tym na pewno jest. Gdyby nie jej obecność w jego życiu, gdyby nie sytuacja w ich małżeństwie, najprawdopodobniej wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Być może z teorią względności także byłoby inaczej.
Zakochany Einstein nie jest kolejną biografią Alberta naukowca. Takich bowiem napisano wiele. Overbey chciał ukazać Einsteina, jako zwykłego człowieka ze wszystkimi jego wadami i zaletami oraz kłębiącymi się w nim uczuciami. I to mu się udało. Książka jest doskonale napisana ze świetnie nakreślonym obrazem epoki. Zakochany Einstein to historia wielkiej miłości (z czyjej strony, to zależy jak na to spojrzeć) na tle wielkich zawirowań politycznych i historycznych. To także opowieść o dwóch niebanalnych postaciach i o tym jak blisko od miłości do równie wielkiej nienawiści. Książka ta może być także doskonałą lekturą dla wielu kobiet, doskonałym przykładem ukazującym sens (a raczej bezsens) utrzymywania fikcyjnego małżeństwa na siłę. Czasami chyba lepiej pozwolić odejść drugiej osobie i ocalić siebie i godność.
Gorąco zachęcam do lektury. Doskonała opowieść biograficzna, historyczna i co tu ukrywać także psychologiczna.


sobota, 26 lipca 2014

Kolekcjoner światów

Wydawnictwo Noir sur Blanc, ocena 5,5/6
Chciałabym wam zaprezentować książkę, która podczytywałam od jakiegoś czasu, a skończyłam dzisiaj. Leżała sobie na nocnym stoliku, co kilka dni czytałam po kilka stron przeplatając je lekturą lżejszych pozycji. Nie jest to pozycja łatwa, prosta, nie da się jej szybko przeczytać, ale warto poświecić jej czas i wysiłek.
Bohaterem jest brytyjski podróżnik Sir Richard Francis Burton, który żył w latach 1821–1890. Był jednym z najbarwniejszy ludzi swojej epoki, podróżnikiem, kolekcjonerem, poszukiwaczem przygód, szpiegiem, dyplomatą, a na pewno kimś niebanalnym, odstającym od swojej epoki. Posiadał wiele talentów, nie potrafił skoncentrować się tylko na jednej rzeczy. Jednak to co robił starał się robić zawsze jak najlepiej, dawać z siebie wszystko.  
Kolekcjoner światów to niezwykle barwny, plastyczny i przemawiający do czytelnika opis podróży, jaką Burton odbył w trakcie służby w Kompanii Wschodnioindyjskiej. Oficjalnie służył królowej. Przybywał do kolejnych brytyjskich kolonii żeby skontrolować stan funkcjonowania placówki i sprawować pieczę nad miejscową ludnością. Poza protokołem badał, poznawał, zgłębiał miejscową ludność, jej obyczaje, kuchnię, język, wierzenia. Odbył wiele wypraw, niektóre dalekie, egzotyczne, jak np. do źródeł Nilu, szlakiem karawan przez pustynię. W 1854 roku przebrany za Araba, dostał się, jako pierwszy Europejczyk, do zamkniętego miasta w Somalii i odbył szereg spotkań z miejscowymi prominentami. Po dziesięciu dniach wrócił – samotnie wędrując przez pustynię. W latach 1877-1882 brał udział w wyprawach w poszukiwaniu złota na Bliskim Wschodzie i w Ghanie. Wielokrotnie był ranny, ciężko chory, a  nawet sparaliżowany. Nic jednak nie potrafiło go powstrzymać. Był pierwszym Brytyjczykiem, który dotarł do Mekki i Harar w Etiopii. Był też pierwszym podróżnikiem, który przedsięwziął podróż do źródeł Nilu ze wschodniego wybrzeża Afryki. Był wielkim poliglotą, znał 29 języków obcych i 11 dialektów. Napisał wiele książek o swych odkryciach.
Za sprawą swoich poczynań zdecydowanie odstawał od swoich rodaków, których nadrzędnym celem było powrócić z kolonii z jak największą ilością skarbów, gotówki. Burton owszem także chciał zarabiać, jednak jego priorytetem była pomoc rdzennym mieszkańcom i poznanie ich oraz ich kultury. Jednak poznanie czasami związane jest z przejęciem. Burton zbytnio zbliżając się do lokalnej ludności przejął od niej część zwyczajów, co w efekcie doprowadziło do jego kuriozalnych zachowań i wyglądu. Na czym one polegały? Tego nie zdradzę. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę. Trojanow zafascynowany swoim bohaterem ukazał go w sposób wyjątkowy. Kolekcjoner światów to częściowo biografia, częściowo powieść awanturnicza, a częściowo studium niebanalnej jednostki. Pisarz używa przy tym wspaniałego języka, który w połączeniu z rysem bohatera i zręcznym piórem dał wspaniałą, porywającą książkę.
Książkę czyta się dosyć na raty, fragmentami. Życie Burtona nie było łatwe, niebagatelną rolę odegrały w nim kolonie na Wschodzie. Stąd w Kolekcjonerze... duża ilość nawiązań do kultur bliskowschodnch. Moim zdaniem jest to jednak dodatkowe ubarwienie i atut opowieści, który sprawia, iż Kolekcjonera światów czyta się niczym baśń z 1001 nocy. Zachęcam do sięgnięcia po tę niezwykłą książkę.

piątek, 25 lipca 2014

Decyzja - Penny Vincenzi

Wydawnictwo Świat Książki, Moja ocena 5,5/6
Nie mogę spać, to pomyślałam, że poczytam. To najlepsze zajęcie mola książkowego w trakcie bezsennych nocy. Przed chwilą skończyłam czytać Decyzję. Jest to trzecia książka Penny Vincenzi, którą miałam okazję przeczytać, a o ile dobrze policzyłam - 14. w dorobku pisarki. Bardzo się z tego cieszę, oznacza to bowiem, że jeszcze dużo świetnych książek tej autorki do czytania przede mną. Vincenzi mimo sporej popularności w innych krajach, u nas jest raczej mało rozpoznawalną, a szkoda. Pisarka jak nikt inny potrafi w fascynujący sposób ukazać panoramę losów kilkorga bohaterów, która rozgrywa się w Anglii na przestrzeni kilku-kilkunastu lat.
Nie inaczej jest w przypadku niniejszej książki.
Akcja rozpoczyna się pod koniec lat 60. XX wieku,a  kończy na początku lat 70. Przez ponad 10 lat towarzyszymy głównym bohaterom, Mattowi, Elzie, Charlesowi i Scarlett oraz ich najbliższym. 
Eliza i Charles to rodzeństwo pochodzące z tzw. „dobrego domu” Eliza postanawia, że wbrew tradycji zostanie kobietą niezależną. Fascynuje ją moda, trendy w niej oraz to, że może wpływać na gusta milionów. Postanawia iść tą drogą i wspiąć się na szczyty. Jej plany bliskie są spełnienia, kiedy otrzymuje pracę redaktorki działu mody w popularnym czasopiśmie. Eliza jest zachwycona zarówno pracą, jak i światem w jaki wchodzi. W międzyczasie oświadcza się jej przystojny, zakochany w niej i niezwykle bogaty męźczyzna. Szczęście zdaje się do młodej kobiety uśmiechać w pełnej krasie. Ale czy na pewno? Wtedy na jej drodze pojawia się Matt (kolega jej brata, człowiek z nizin), który mimo robotniczego pochodzenia imponuje Elizie przedsiębiorczością. Czy Eliza stając przed wyborem podejmie właściwą decyzję. Jakie będą jej konsekwencje?
Charles (brat Elizy, kolega Matta) także staje przed życiowymi decyzjami, dokonuje ich i w perspektywie kilku lat przekonuje się, iż jeden krok, jedna błędna decyzja pociągnęła za sobą pasmo nieszczęść. 
Podobnie ma się sprawa ze Scarlett, piękną, młodą siostrą Matta, której podjęcie wymarzonej i niezwykle prestiżowej w owym czasie pracy stewardesy, pozwoli zwiedzić wiele ciekawych miejsc, ale i poznać wielu ludzi. Dwoje z nich zaważy na całym jej dalszym życiu.
Losy w/w postaci przeplatają się wzajemnie tworząc niezwykle barwny, tętniący energią kolaż. Londyn lat 60. i początku 70. to czas wielkiego zrywu, boomu, możliwości. Wtedy wystarczyło sięgnąć ręką, a pieniądze na realizację pomysłów znajdowały się od razu. Londyn, jak i życie jakie w mieście prowadzą nasi bohaterowie są fascynujące. Różnorodne związki między nimi, przemiany społeczne w angielskim, z lekka skostniałym społeczeństwie, zmiany obyczajowe, to wszystko dodaj smaku lekturze. Krótkie rozdziały, a właściwie podrozdziały, niczym newsy informacyjne prowadzą nas przez kolejne  lata życia bohaterów i burze, które ich nie omijały. Podróżujemy pomiędzy Londynem, Nowym Jorkiem, Mediolanem, posiadłością nad Lago di Como, Paryżem i podlondyńską wielkopańską posiadłością. Bywamy w drogich restauracjach, ale i tanich jadłodajniach czy wojennych okopach, stroimy się na bale, premierę sezonu w  La Scali, ale i liczymy każdy pens, żeby wystarczyło pieniędzy na jedzenie dla rodziny. Taka różnorodność oraz niezwykle zręczne pióro Vincenzi, sprawiają, iż od lektury nie sposób się oderwać.
Gorąco zachęcam do lektury. Decyzja, to  świetna książka nie tylko na lato. To także powieść na każdą inną porę roku, powieść ukazująca, jak jeden krok, jedna decyzja mogą zmienić całe nasze życie, zadecydować o jego dalszym przebiegu.

czwartek, 24 lipca 2014

Urodzinowy pakiet książkowy wędruje do....

...Wiedźmy:) tak mi się wylosowało. Gratuluję i czekam na adres do wysyłki.
A wkrótce kolejny pakiet do wydania w ramach oczyszczania półek i robienia miejsc na regale na nowe książki.
A tak a propos, jakie działania wy podejmujecie, żeby książki was nie zasypały (tylko nie piszcie o nie kupowaniu, o ograniczaniu się w zakupach - nie da się w moim przypadku), jak zwalniacie miejsce na regale na nowe nabytki? A może macie już stosy-kominy z książek pod ścianami?

Przypominam o polowaniu na 350,000 wejść na blog.  Szczegóły w poście z takim myśliwym

środa, 23 lipca 2014

Wicher wojny

Wydawnictwo Magnum, 656 s., Ocena 6-/6
Jest to recenzja mojego męża, który książkę podoczytywał od ok. 2 miesięcy.

Książek traktujących w sposób naukowy (lub bliski takiemu) tematykę II wojny światowej jest na rynku bardzo dużo. Jednak Wicher wojny jest odrobinę inną pozycją. Ową odmiennością jest przede wszystkim fakt, iż autor ogrom faktów historycznych, jakim bez wątpienia jest 5 lat II wojny światowej, potraktował w sposób syntetyczny, co absolutnie nie oznacza, iż niedokładny. Książka po prostu przedstawia z nowej perspektywy wydarzenia rozgrywające się na frontach II wojny światowej, w tym mało znane epizody, które zaciekawią nie tylko wielbicieli historii XX wieku, ale także osoby niezbyt lubiące historię.
Autor książki, Andrew Robertsa,  to pisarz, publicysta mający w swoim dorobku kilku książek oraz członek Royal Sociaty of Literature, Royal Sociaty of Art, Napoleonic Institute czy International Churchill Sociaty. Wichrem wojny po raz kolejny potwierdził swój talent.
Materiał, jaki serwuje nam Roberts jest przedstawiony chronologicznie, co zdecydowanie ułatwia lekturę i zrozumienie niektórych faktów. Całość podzielona jest na trzy rozdziały. Ich nazwy: napaść, przesilenie i klęska oddają w pełni treść.
Roberts rozpoczyna swoją opowieść od momentu, gdy Adolf Hitler buduje militarną potęgę III Rzeszy. Dalej porusza tematy przebiegu wojny, ukazując także jej przebieg na Dalekim Wschodzie. Końcowymi zagadnieniami, jakie porusza jest klęska Niemiec i rola w tym wydarzeniu, jaką odegrał Hitler. Czy jego dowódcy mieli rację oskarżając swojego wodza o całe zło? Ciekawym i niezwykle cennym jest wplecenie w opowieść cytatów z autentycznych wypowiedzi niemieckich żołnierzy różnego stopnia. Sprawia to wrażenie książki historyczno-dokumentalnej i zdecydowanie poprawia przyswajalność faktów przez czytelnika.
Roberts porusza głównie kwestie ogólnoeuropejskie związane z przebiegiem II wojny światowej. Jednak w książce znaleźć można polskie akcenty. Są nimi: sprawa - mordu w Katyniu, śmierci generała Sikorskiego oraz bardzo lakonicznie potraktowana (ale jednak) kampania wrześniowa.
Cennym uzupełnieniem są znajdujące się na początku książki liczne mapki, 52 wkładki ze zdjęciami oraz bogata bibliografia.
Na zdecydowany minus zasługuje umiejscowienie przypisów na końcu książki, co utrudnia lekturę i nie ukrywam, zniechęca do zaglądania do przypisów.  
Poza tą drobną wadą, jest to bardzo dobrze napisana książka. Mimo, iż jej treść nie przyniosła żadnego przełomowego odkrycia dot. faktów z okresu II wojny światowej, to wielkie uznanie należy się autorowi za potraktowanie ogromu materiału w tak przystępny sposób. Napisanie tego typu książki językiem, który nie tylko porwie fanów historii, ale bez wątpienia także zaciekawi jej przeciwników jest sztuką.

Tajemnice Rutherford Park

Wydawnictwo Marginesy, Moja ocena 5-/6
Tytułowy Rutherford Park, to wielka rezydencja znajdująca się w
hrabstwie Yorkshire w Anglii. Akcja powieści rozpoczyna się tuż przed wybuchem I wojny światowej. Mamy 1913 rok, na świecie wiele sie dzieje, także rzeczy, które powinny niepokoić osoby zamieszkujące rezydencję. Jednak tak nie jest. Mieszkańcy Rutherford Park żyją własnym życiem, własnymi problemami, otacza i interesuje ich tylko własny, odrobinę hermetyczny światek, choć oni sami uważają zupełnie inaczej. Zajmują się przede wszystkim planowaniem imprez towarzyskich, doborem strojów, ustalaniem menu, czyli generalnie żyją dniem dzisiejszym, ewentualnie tym co będzie za tydzień- dwa, ale u nich w domu, a nie gdzieś tam w świecie. Co istotne, tak żyją nie tylko właściciele domu, czyli Cavendishovie oraz ich najbliżsi, ale także cała podległa im służba. Czyli w Rutherford Park życie toczy się swoim rytmem. Tylko to pozory. Każdy z domowników skrywa własne sekrety, których pilnuje jak przysłowiowego oka w głowie. 

Na zewnątrz każdy z bohaterów odgrywa swoją rolę (z reguły osoby opanowanej, dystyngowanej), a wewnątrz aż kipi od stresu, namiętności, rozpaczy. Niechciana ciąża, nieziszczalne z pozoru marzenia, namiętny i skrywany romans, tajemnicze wyjazdy z pozoru będące służbowymi. Te i wiele innych zagadek, tajemnic skrywa przed nami posiadłość w Yorkshire. 
Elizabeth Cooke udało się pokazać w doskonały sposób nie tylko świat wielkopańskiej rezydencji, jego zwyczajny dzień, ale także swoistą symbiozę "państwa" i służby, bez której taki konglomerat, jak Rutherford Park nie mógłby istnieć. 
Tajemnice Rutherford Park, to niezwykle barwna, odrobinę kąśliwa, w doskonały sposób obnażająca liczne ludzkie wady (niezależnie od klasy społecznej), ale i zalety, marzenia, przegrane nadzieje, rozczarowania i nieliczne radości. Świetnie nakreśleni bohaterowie, drobiazgowo ukazane tło zarówno społeczne, jak i historyczne oraz psychologiczne. I klimat niczym z serialu Downton Abbey, który nie ukrywam bardzo lubię. To wszystko sprawiło, że  Tajemnice...dosłownie połknęłam. 
Wiem, Cooke nie stworzyła epokowego dzieła. Można jej też zarzucić pewną sztampowość, ponieważ Tajemnice...zdają się powielać schemat tak często wykorzystywany w filmach, czy książkach. Jednak mimo tego, uważam, że to dobra lektura, którą polecam nie tylko na lato.

wtorek, 22 lipca 2014

Barbara i król

Wydawnictwo Książnica, Moja ocena 5,5/6
Wspaniała powieść, tym cenniejsza, iż nasza, polska.
Akcja rozpoczyna się w 1570 roku w Warszawie na Zamku Królewskim. Spotykamy króla Zygmunta Augusta, gdy jest schorowany, samotny i od blisko ćwierć wieku opłakuje swoją jedyną miłość - Barbarę Radziwiłłównę. Kolejne, nieudane małżeństwo, brak następcy tronu i obawa o to, co stanie się z krajem, przysparzają władcy wielu trosk. Na tęsknocie króla za ukochaną kobietą postanawiają zarobić chytrzy, ale i co tu ukrywać pomysłowi Mniszechowie. Postanawiają umieścić w królewskim łożu młodziutką córkę warszawskiego kupca Jana Gizy- Barbarę Giżankę, która jest jak dwie krople wody podobna do zmarłej Barbary Radziwiłłówny. Mikołaj Mniszech, królewski pokojowy poznał Barbarę jeszcze, gdy wychowywała się w klasztorze panien bernardynek poza Warszawą. Plan odnosi pozytywny skutek.Mniszechowie triumfują, bogacą się, ich protegowana cieszy się wielkimi łaskami króla, ale...knują i spiskują wszyscy (jak to na królewskich dworach onegdaj bywało). Z tym, że w tym wypadku najgrożniejsze intrygi snują ludzie z otoczenia poprzedniej królewskiej metresy, która w momencie pojawienia się Giżanki, została odsunięta od królewskiego łoża, a co za tym idzie także od pieniędzy, luksusów i przywilejów, jakimi cieszyła się. Co z tego wyniknie? Jak długo król będzie cieszył się nowym uczuciem?  
Powieść Renaty Czarneckiej porwała mnie na tyle, iż przeczytałam ją w zaledwie kilka godzin. Autorka niezwykle ciekawy fragment naszej historii przedstawia w sposób zbeletryzowany, jednak daleki od infantylnej opowiastki. Uniknęła w ten sposób tego, czego obawiałam się najbardziej rozpoczynając lekturę, a mianowicie napisania nie wnoszącego nic romansowego czytadła. Barbara i król, to niezwykle ciekawa, wspaniale napisana opowieść. Ogromnym plusem są bohaterowie, z których duża część, to postaci autentyczne. Każda z nich jest silna, każda wnosi coś istotnego do treści. I nieistotne, czy są to postacie, które lubimy, czy wręcz przeciwnie. Wobec żadnej z nich nie pozostajemy obojętni. 
Jednak największym wg. mnie atutem książki, jest wspaniałe, niezwykle drobiazgowe oddanie realiów historycznych. Od królewskich komnat, alkowy i dworu poczynając, poprzez ulice ówczesnej Warszawy, aż po tętniący gwarem dom rodziny Barbary. 
Brawa należą się Renacie Czarneckiej za stworzenie postaci Barbary Giźanki. Bo mimo, iż jest to postać jak najbardziej autentyczna, a sam romans także miał miejsce. To jednak o samej Barbarze niewiele wiadomo, mimo, iż od wielu lat historycy pracują niestrudzenie nad zdobyciem kolejnych wiadomości o tej tajemniczej kobiecie, metresie naszego władcy. Postać Giźanki, jaką prezentuje nam Czarnecka jest jak najbardziej żywa, ze swoimi wadami, zaletami. Chociaż jeżeli mam być szczera, to tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. Niezbyt ją polubiłam, nie będę tego ukrywać. Żal mi było króla, że tak dał się omamić. 
Gorąco zachęcam do lektury książki. Renata Czarnecka zasługuje na ogromne brawa i uznanie. Nie dość, że stworzyła fascynującą, porywającą opowieść, to utkała ją ze strzępków naszej własnej historii. I to chyba najważniejsze. 
Książka przeczytana w ramach wyzwania - Polacy nie gęsi 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Skradziona

Wydawnictwo Znak
Rzadko nie daję oceny książkom. W tym wypadku jestem zmuszona tak postąpić, ponieważ przyznaję, Skradzionej nie doczytałam do końca, odpadłam po mniej więcej 3/4 książki. Do napisania kilku słów o Skradzionej zbieram się od kilku dni. Nie lubię źle pisać o książkach, ale czasami nie ma wyjścia.
Po notce wydawniczej i samej tematyce oczekiwałam hitu książkowego. Bo sami przyznacie - kwestia, która poruszyła kilka lat temu bez mała całą Europę, a dot. handlu noworodkami w Hiszpanii za panowania Franco, wykorzystana w książce dawała prawo oczekiwania pozycji, która wciągnie, poruszy czytelnikiem, sprawi, iż od lektury trudno będzie się oderwać. Niestety, choć temat niezwykły, szokujący, początek książki bardzo dobry, to im dalej w las, z każdym kolejnym rozdziałem robiło się tak jakoś bezbarwniej. 
Sam temat, jak i książka mają ogromny potencjał. Autorka, Clara Sanchez, także pisze nieźle (to  muszę obiektywnie przyznać). W związku z  tym, dlaczego książka nie przypadła mi do gustu? Być może dlatego, iż Sanchez już w pierwszych rozdziałach zbyt wiele powiedziała, a zbyt mało tajemnic pozostawiła do odkrycia czytelnikowi.
A może powodem jest fakt, iż z sensacyjnej tematyki pisarka zrobiła taką odrobinę mdłą opowieść, która ciągnie się i ciągnie, jakby brakowało jakiegoś impulsu, który przyspieszy całą akcję.
Jestem przekonana, iż Skradziona znajdzie wielu fanów, bo generalnie nie jest to zła książka, tylko odrobinę nie tak napisana (wg. mojego skromnego zdania). Udźwigniecie tak trudnego tematu, tak dramatycznej, poruszającej historii (wszak skradziono, sprzedano kilkanaście tysięcy dzieci) wymaga wielkiego talentu i doskonałego wyczucia oraz pióra, których w pewnym momencie moim zdaniem Clary Sanchez zabrakło. Sztuką jest takie wyważenie słów, zdań, żeby wypośrodkować pomiędzy ckliwą historią, a tandetną sensacją. Temat ten okazał się dla autorki zbyt trudny. Jednak zachęcam do lektury. Być może wam książka przypadnie do gustu, tym bardziej, iż w sieci zbiera na ogół dobre, a momentami bardzo dobre opinie. Niewątpliwie wielkim atutem jest przerażająca autentyczność wydarzeń.

KONKURS - Polujemy na 350,000

Kochani, polujemy na 350,000 wejść na bloga. Ten kto 1. przyśle (wg. czasu blogowego) zdjęcie ekranu z liczbą 350,000 wejść, lub jak najbliższą (w górę), np. 350,001 ten otrzyma pakiet książek: Aleja Chanel Nr. 1+ Rówieśniczki+ sensacyjno-romantyczną-książkową niespodziankę, którą (a co tam zdradzę, niech będzie) będzie 1 z najnowszych książek Sarah Jjo. Czyli pakiet idealny nie tylko na lato:)
Zdjęcie ekranu należy przysłać niezwłocznie po jego zrobieniu w jpg na email anetapzn@gazeta.pl
Pamiętajcie- wygrywa tylko 1 osoba, pierwsza, która nadeślę zdjęcie w jpg.
Patrząc na ilość wejść na bloga, powinno to być za niecały miesiąc, może nawet szybciej.
O konkursie i polowaniu będę co jakiś czas przypominać.
Są chętni myśliwi?



Aleja Chanel Nr. 5

Wydawnictwo OLE, Moja ocena 4-/6
Główna bohaterka Rebecca ma trzydzieści trzy lata, ponad sto par butów, szafę pełną małych czarnych, tweedowych garsonek i wielki sentyment dla olśniewającej Coco Chanel. Wszędzie ma jej zdjęcia, nosi tylko  jej ciuchy (no czasami także z innych markowych butików) używa tylko perfum Chanel 5 i generalnie tylko to ją w życiu obchodzi. Oj nie, byłabym niesprawiedliwa. Równie ważne dla Rebecci jest znalezienie i utrzymanie odpowiedniego męźczyzny i schudnięcie do rozmiaru 36. Wszyscy kolejni męźczyźni tej pustej jak afrykański bębenek dziewczyny odchodzą. Ciekawe dlaczego?!
Tym razem Rebecca mieszkająca w Wenecji jest bez pamięci zakochana w Niccolò, razem z którym, po roku związku na odległość, w końcu zamieszka w Mediolanie. Szczęście Rebecci sięga zenitu, gdy dowiaduje się, iż pozytywnie rozpatrzono w pracy jej podanie o przeniesienie do filii w Mediolanie. Będzie tuż obok ukochanego. Już w wyobraźni wije im wspólne gniazdko. Nic to, że od kilku tygodni nie widzieli się. Pewnie Nicolo jest bardzo zajęty,wszak piastuje niezwykle ważne stanowisko. Z pewnością, gdy dowie się, że ona Rebecca będzie mieszkać razem z nim oszaleje ze szczęścia. Wspólna, idealna przyszłość wydaje się być w zasięgu ręki. Niestety Rebeccę czeka bardzo przykra niespodzianka.
I to całość opowieści. Ponieważ historia i życie ponad trzydziestoletniej Włoszki skupiają się wokół ciuchów, perfekcyjnego wyglądu, męźczyzn i w ogóle spraw damsko-męskich, nie tylko w sferze uczuciowej.Wyobraźcie sobie, iż można o tym napisać 352 strony i uczynić to nawet zjadliwym czytadłem. Całość od bycia mega infantylną książką ratuje niesamowite poczucie humoru, jakim obdarzona jest autorka. Nie wiem jakim cudem Danieli Farnese udało się stworzyć pozycję, która sprawiła, iż kilkakrotnie wybuchałam śmiechem, a poza tym byłam niesamowicie przeszczęśliwa. Z jakiego powodu? Ano z takiego, iż nie jestem tak pusta i infantylna jak bohaterka książki.  
Aleja Chanel N 5 nie jest jakimś wielkim dziełem literackim, ale można przy jej lekturze miło spędzić czas. Ot niezłe czytadło poprawiające humor, idealne na pobyt na plaży, czy odpoczynek latem na balkonie. Nie istotne, że zaraz po skończeniu lektury o książce zapomnicie. Ale poprawa humoru gwarantowana. Takie książki też są potrzebne.

niedziela, 20 lipca 2014

Złodziejska magia (Prawo Milenium - Księga Pierwsza) - Trudi Canavan

Wydawnictwo Galeria Książek, Ocena 5,5/6
Recenzja mojego męża.

Złodziejska magia, to kolejna książka Canavan przepełniona magią, czarami, innymi światami. Niewątpliwie będzie ona przez wielbicieli autorki porównywana do Trylogii Czarnego Maga. Można się dorównać kilku podobieństw, m.in. odrobinę podobni bohaterowie, oraz wszędobylska magia i chłopak, który musi sam o wszystko walczyć. Poza tym Złodziejska magia, to coś zupełnie innego. Czy lepszego? Na to pytanie będziemy mogli odpowiedzieć dopiero po lekturze całej trylogii.
Główni bohaterowie to Tyena i Rielle. Ten pierwszy będąc studentem archeologii pewnego dnia podczas wykopalisk znalazł dziwną księgę. Posiada ona czyste kartki, które zapełniają się treścią tylko w efekcie kontaktu z innym człowiekiem. Księga ta potrafi czytać w myślach człowieka i zna odpowiedzi na wszystkie dręczące jej posiadacza pytania. Pomyśl tylko o jakimś problemie, a księga błyskawicznie podpowie ci najlepsze rozwiązanie. Jednak wszystko co dobre ma także drugą stronę. Tak samo jest w przypadku księgi. Sprowadza ona na Tyena nie lada kłopoty, które zmuszają go do tułaczki po świecie. 
W alternatywnym świecie mieszka młoda Rielle, której pasją są magia (którą parać się mogą jedynie kapłani) i miłość do młodego malarza. Z obydwoma namiętnościami musi się ukrywać i dokonać niezwykle trudnych wyborów.
Śledzimy naprzemiennie losy Tyena i Rielle (tak odmiennych, a jednocześnie niezwykle do siebie podobnych). Co z tego wyniknie? Czy te z pozoru niezwiązane ze sobą historie mają wspólny mianownik? Przekonajcie się o tym w trakcie lektury.
Canavan udało się stworzyć kolejną bardzo dobrą książkę, która z pewnością usatysfakcjonuje wielbicieli magii, magów, alternatywnych światów. Dodatkowo Złodziejska magia aż kipi od różnorodnych uczuć, od emocji, tajemnicy poprzez namiętność, przyjaźń, a nawet strach. Mimo ogromu uczuć i ciekawej fabuły, muszę przyznać, iż pierwsza połowa książki, to akcja niezwykle powolna. Dopiero pod koniec wszystko nabiera rozpędu.
Ciekawie kończy się ten 1. tom trylogii. Canavan pozostawia kilka wątków otwartych, które mam nadzieję poprowadzi dalej w kolejnym tomie. Co prawda daje nam pewne wskazówki, jak owe wątki mogą przebiegać dalej, ale czy tak będzie, zobaczymy. Z prozą Canavan jest tak, iż jest ona pełna niespodzianek, co niezmiernie w niej cenię. Nie ma nic gorszego, niż autor, który sprawia, iż zbyt łatwo można domyśleć się dalszego ciągu fabuły.
Na początku wspomniałem, iż Prawo Milenium (Złodziejska księga jest jego 1. tomem) będzie najprawdopodobniej przyrównywane do Trylogii Czarnego Maga. Takiego porównania nie da się uniknąć. Jestem ciekawy jak wypadną kolejne tomy i czy całość historii będzie równie fascynująca jak w debiutanckim dziele Canavan. 
Złodziejską magię obowiązkowo polecam fanom twórczości Trudi Canavan, ale także tym, którzy do tej pory nie zetknęli się z jej książkami.  


sobota, 19 lipca 2014

Rówieśniczki

Wydawnictwo WAB, Moja ocena 5/6
To jedna z tych książek, które gdy zacznie się czytać, nie odkłada się ich aż do ostatniej strony.
Bohaterkami są trzy koleżanki z podstawówki, dziewczyny, teraz już dorosłe (po 40-tce) kobiety, z którymi wierzcie mi, może się identyfikować większość czytelniczek książki (niezależnie od wieku). Dorastały w okresie upadku komuny w Polsce, widziały czołgi jadące po ulicach miasta w grudniu 1981 roku, pamiętają koksowniki na ulicach, aresztowania bliskich i wiele innych spraw kojarzących się z minionym ustrojem, ale i z dzieciństwem. Podejrzewam, że wiele osób urodzonych w latach 60. czy na początku 70. XX wieku ma podobne gorzko-słodkie wspomnienia. Do tych społeczno-ustrojowo zmiennych wspomnień dołączają te o przyjaźni. W trakcie lektury książki cały czas zastanawiałam się, co te dziewczynki, pożniej nastolatki trzymało przy sobie, co sprawiało, że nazywały siebie przyjaciółkami. Były tak różne od siebie. Jedna bardzo eteryczna, druga z domu gdzie kultywowano ideały Solidarności, trzecia, której ojciec był we władzy ludowej i gnębił tych z Solidarności. Mam wrażenie, że one nie tylko się nie lubiły, ale momentami nawet nienawidziły. Jedna bała się pozostałych dwóch, a trzecia była maksymalnie podła i złośliwa wobec pozostałych koleżanek-przyjaciółek, tak jak tylko młody człowiek potrafi, bezwzględny, czujący swoja przewagę. Co więc je trzymało przy sobie? Do końca nie jestem tego pewna. 
Po skończeniu szkoły ich drogi rozeszły się. Spotkały się ponownie po wielu latach w Sztokholmie.
Joanna jest znudzoną żoną polskiego wyjątkowo wrednego i despotycznego dyplomaty, który łączy w sobie cechy zastraszonego urzędnika i opętanego żądzą władzy karierowicza. Żeby zabić nudę, beznadzieję życia, Joanna wdaje się w romans z młodszym o ponad 10 lat Tunezyjczykiem. Nie wiadomo co bardziej ją nakręca- zakazany romans, czy świadomość, że gdyby dowiedział się o tym mąż-rasista, rozpętałoby się piekło.
Zofia to uciekająca przed sobą samą emigrantka z wielkimi problemami psychicznymi sięgającymi dzieciństwa. Przez ostatnie lata przeszła piekło. Zmieniła kraj, imię, nazwisko, ma męża Szweda, ale czy to jej faktycznie pomogło? Okaże się, że problemy, o których się nie mówi wcale nie znikają, a nagromadzone latami gorycz i strach potrafią niszczyć od wewnątrz niczym trucizna. 
Sabina jest konserwatywną i przekonaną o wyższości swoich racji (jedyna słuszna droga życia etc.) dziennikarką katolickiego pisma. Jej postawę można śmiało określić mianem zakłamanego moherowego beretu. Pewnego dnia Sabinie rozpada się życie, ot tak po prostu na kawałki. Czy to coś zmieni w jej światopoglądzie?
Ich spotkanie w Szwecji to rozrachunek ze sobą nawzajem, ale i ze swoimi wyborami, których efektem jest obecne życie, na ogół nie takie jakie sobie zaplanowały. Ukończona 40-ka to taki okres w życiu większości osób, że robi się rachunek życia. Zbyt często wypada on jednak niezbyt korzystnie i kończy się wyjątkową goryczą, niesmakiem. Nie inaczej jest w przypadku trzech bohaterek niniejszej książki. 
Bardzo ciekawie odmalowane postacie kobiece. Autorka nie kreuje ich na czarno-białe. Każda z nich ma swoje plusy i minusy. Tak jak w życiu, nic nie jest dobre, albo złe, są jeszcze stany pośrednie. Tak samo jest z Joanną, Sabiną i Zofią. Dawno nie spotkałam się w polskiej powieści z tak ciekawie przedstawionymi portretami kobiet.W ramki nakreślone przez Tubylewicz może wpasować się wiele kobiet, zbyt wiele. 
Trochę mało satysfakcjonuje mnie zakończenie. Ale generalnie Rówieśniczki, to doskonała powieść (życiowa, prawdziwa, z ostrym pazurem), do lektury, której gorąco zachęcam.  
Książka przeczytana w ramach wyzwania - Polacy nie gęsi 

Weekendowo+ ogłoszenia+ o rodaku +propozycja wymianki..

Ja już sobotę zaczęłam, chociaż mój mąż jeszcze śpi, ale należy mu się - cały tydzień tyrał do 21-22, niech odpocznie, a ja przy okazji mam spokój. Więc nie jestem taką super dobrą żoną tylko egoistką:) Nygusów, którym się czterech liter nie chce ruszyć informuję, że byłam pobiegać, ale dopiero o 6tej, czyli godzinę póżniej niż w dni powszednie.
Obecnie siedzę z równie pyszną kawką jak na obrazku, zajadam za to resztę wczoraj upieczonego ciasta z wiśniami. Słuchajcie wczoraj mi padło na nie powiem co - wydrylowałam 20 kg. wiśni, ale drylownicą, nie spinką do włosów, jak np. p. Janowska w Wojnie domowej:) Kto widział ten kojarzy o co mi chodzi.
Fragmentu z drylowaniem nie udało mi się w sieci znaleźć, wiec załączam inny. Kocham ten serial.





piątek, 18 lipca 2014

Sońka, czyli niejednoznaczna książka Karpowicza

Wydawnictwo Literackie
Trudno jednoznacznie ocenić mi tę książkę. Ba, ja nawet nie jestem pewna, czy Sońka podobała mi się, czy nie. Miałam już do czynienia z prozą Ignacego Karpowicza, chociażby przy lekturze Cudu. Jednak Sońka diametralnie różni się od w/w powieści.
Akcja Sońki rozgrywa się w osadzie o nazwie Królowe Stojło, umiejscowionej w pobliżu granicy z Białorusią. Wydaje się to być miejscowość, o której wszyscy zapomnieli i gdzie zawracają przysłowiowe wrony.
Bohaterem są: Igor Grycowski, bogaty, w kwiecie wieku, reżyser teatralny z Warszawy oraz tytułowa Sońka. Pewnego dnia, gdy dojeżdża samochodem do  miejsca, o którym nie wiedział nawet, że istnieje, auto odmawia posłuszeństwa. Przypadek, a  może zrządzenie losu? Pomoc nie nadchodzi. Na drodze pana reżysera staje jednak pewna starowinka, która co prawda nie oferuje naprawy samochodu, ale zabiera go na szklankę mleka. Ot, jak dobra, klasyczna babcia. Jeszcze ciasteczka do tego i gotowe by było. Kobieta (tytułowa Sońka) opowiada swoją tragiczną historię. Rozpoczyna opowieść w 1941 roku, gdy mieszkała pod jednym dachem z bratem i ojcem. Jeden ją bił i ubliżał jej, a drugi brutalnie gwałcił. Były to cyklicznie powtarzające się (niczym pory roku) gwałty na jej duszy i ciele. Pewnego dnia w pobliże domostwa Sońki dociera wroga, niemiecka armia, a wraz z nią kuriozalna miłość, okrutna, przerażająca, łamiąca wszelkie tabu, nie mająca prawa się wydarzyć. Sońka zakochuje się wbrew wszystkiemu i wszystkim. Wiadomo, że takie uczucie nie przyniesie żadnej ze stron nic dobrego. Jednak to nie koniec opowieści. Zasłuchany w odrobinę bełkotliwą mowę starowinki, pan reżyser ze stolicy (kontrast ukazany przez Karpowicza jest niesamowity) widzi w tej historii materiał na nową sztukę, która ma szansę stać się scenicznym hitem. Igor przerabia opowieść Sońki na swoje i sceniczne potrzeby, tworząc częstokroć zupełnie nową historię. Czy lepszą od oryginalnej? Na pewno inną. Jednak i ta przeróbka sońkowej historii, to nie koniec opowieści, jaką raczy nas Karpowicz. Gdy wydaje się (i nam i reżyserowi), że wszystko dobiega końca, w chacie pojawia się ktoś jeszcze. I nagle wszystko się zmienia. 
Sońka choć to cienka książka (208 stron) jest jednak wymagającą i trudną lekturą. Plusem niewątpliwym jest arcyciekawe ukazanie kontrastu pomiędzy podlaską wsią, nędzną chałupą i samą Sońką, a "panem reżyserem" ze stolicy. Wymuskany, żyjący na świeczniku, odnoszący sukcesy panicz kontra kobieta, której od samego początku nie wiodło się, której los zabrał matkę, a ojca i brata, dwie z pozoru najbliższe osoby, uczynił katami. Ojciec uratował co prawda Sońce życie, dał jeść i dach nad głową, ale skazał ją tym samym na los nie wiadomo czy nie gorszy od śmierci. Opowieść Sońki, jej życie, może być historią wielu kobiet, a także męźczyzn, niezależnie od okresu, w jakim żyją/żyli. Stąd jest to książka ważna, ponadczasowa. 
Z książki wyziera ból, ból Sońki. Odczuwałam go tak bardzo, że aż momentami nie byłam w stanie czytać dalej, a jednocześnie od lektury nie mogłam się oderwać. Wiem paradoks, ale czułam się tak, jakby coś na siłę zmuszało mnie do czytania. Znacie takie uczucie?
Nowej powieści Karpowicza nie da się (moim skromnym zdaniem) jednoznacznie ocenić, ani jednoznacznie zaklasyfikować. Każdy inaczej oceni czy to pana reżysera, czy Sońkę, czy jej bliskich, czy w ogóle całą historię. Dla każdego także co innego w tej opowieści będzie istotne. W związku z  tym zostawiam was sam na sam z Sońką i wrażeniami, które z pewnością nasuną wam się po zakończeniu lektury.
Książka przeczytana w ramach wyzwania - Polacy nie gęsi

Dziennik z internowania

Wydawnictwo Naukowe PWN, ocena 6/6
Recenzja mojego męża.

Profesor Władysław Bartoszewski opowiada o wydarzeniach, które rozpoczęły się w dniu 13 grudnia 1981 roku. Wtedy to  telewizja oraz radio nadały przemówienie gen. Jaruzelskiego, który poinformowało o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. W nocy z soboty na niedzielę profesor Władysław Bartoszewski oraz wielu innych wybitnych intelektualistów zostaje zatrzymanych i przewiezionych do więzienia w Białołęce. Mimo, iż oficjalnie nie działał czynnie w Solidarności, profesor został uznany za wroga kraju i bezprawnie odizolowany z tysiącami innych Polaków. Jak twierdzi...
 Od pierw­szej chwi­li in­ter­no­wa­nia zda­wa­łem sobie spra­wę, że jest po­trze­ba, a może nawet ko­niecz­ność, do­ku­men­to­wa­nia prze­bie­gu wy­da­rzeń (...)
Profesor dokładnie opisuje każdy dzień, każdy czyn władz PRL-u, każde najmniejsze nawet wydarzenie.
(…) ekipy mi­li­cyj­no-es­bec­kie wy­po­sa­żo­ne w łomy do wy­wa­ża­nia drzwi ru­szy­ły, by wedle usta­lo­nych list do­ko­nać za­trzy­mań. Wy­pro­wa­dza­nych z miesz­kań zwo­żo­no do aresz­tów ko­mend dziel­ni­co­wych, a na­stęp­nie trans­por­to­wa­no do wię­zień(...).
13 i 14 grudnia profesor spę­dził w wię­zie­niu na Bia­ło­łę­ce, 15 grud­nia prze­wie­zio­no go do Ja­wo­rza na Po­mo­rzu Za­chod­nim. Ostat­nie­go wpisu do­ko­nał 19 kwiet­nia 1982 roku. Wtedy do­wie­dział się o udzie­le­niu mu przez gen. Cze­sła­wa Kisz­cza­ka urlo­pie. Póź­niej, Kisz­czak po­sta­no­wił o zwol­nie­niu Bar­to­szew­skie­go z in­ter­no­wa­nia.
Czytając notatki profesora ma się wrażenie nierzeczywistości. Przede wszystkim dlatego, iż wiele notatek, to w zasadzie zapiski, krótkie urywane zdania. profesora (jak sam wyjaśnia) celowo je tak formułował. Obawiał się bowiem, żeby dziennik nie wpadł w niepowołane ręce. Literacko nie jest to więc wielkie dzieło. Ale nie o to przecież w  tym przypadku chodzi. Z kolei wartość historyczna zapisków jest duża. W dzisiejszych czasach wiele rzeczy z tych, które miały miejsce po 13 grudnia 1981 roku, wydaje się zamierzchłymi. Warto, a nawet trzeba sięgnąć po wspomnienia profesora Bartoszewskiego. Warto poznać chociaż ich fragment. Po pierwsze, żeby nie zapomnieć. Wszak wydarzenia te, to nasza historia, która rozgrywała się jeszcze nie tak dawno. Poza tym profesor Bartoszewski to postać wybitna, znany hi­sto­ryk, były wię­zień KL Au­schwitz i żoł­nierz AK, re­pre­sjo­no­wa­ny w okre­sie sta­li­ni­zmu, od zakończenia II wojny światowej w zasadzie bez momentu przerwy śledzony, podsłuchiwany przez władze PRL-u. Warto poznać choćby fragment jego losów (tak bardzo splatających się z losami innych), którymi można by obdzielić kilkanaście osób.
Oprócz no­ta­tek profesora w książce za­miesz­czo­no księ­gę ju­bi­le­uszo­wą – zbiór tek­stów na­pi­sa­nych przez in­ter­no­wa­nych w Ja­wo­rzu w związ­ku z 60. rocz­ni­cą uro­dzin profesora Bar­to­szew­skie­go.
Książka przeczytana w ramach wyzwania - Polacy nie gęsi